kashmir kashmir
696
BLOG

Globalne Ocieplenie. Cz.XII. Nie lękajcie się!

kashmir kashmir Polityka Obserwuj notkę 35

Co się dzieje strasznego, a co jeszcze straszniejszego dopiero się wydarzy? Czy przyjdzie nam żyć na rozżarzonej do czerwoności jałowej pustyni od bieguna do bieguna, jeśli ci straszni Amerykanie nie podpiszą w końcu protokołu z Kioto, a haracz za oddychanie nie będzie wystarczająco wysoki?

Przyjrzyjmy się po kolei wszystkim groźnym wizjom i skutkom.


1. Lody arktyczne się topią!

To chyba główny straszak ekologistów. Ciągnie za sobą rzekomo oczywiście szereg fatalnych konsekwencji, nie tylko dla polarnych misiów. Czy jest się czym martwić? Niektórym może się wydać, że tak, ponieważ lodu w Arktyce ubywa, co pokazują szastane na prawo i lewo obrazki satelitarne północnego bieguna z lat 1979 – 200ileś. Taki pierwszy z brzegu:

północna czapa lodowa 1980 - 2003

Naprawdę nie chce mi się grzebać po danych i pisać, ile dokładnie, jak i kiedy, dlaczego tak dużo i jak dramatycznie wyglądają wykresy, zresztą i tak pod wpisem pewnie jakiś usłużny dyżurny zieleniec od razu znajdzie lepsze dane. Na razie zaakceptujmy, że tego lodu istotnie jest mniej niż w 1979 roku. W 2007 roku zanotowano tam bodajże najniższą wartość powierzchni pokrywy lodowej. Więc jest dramat i histeria – jeszcze trochę, a lód zniknie całkiem. W końcu widzimy, że się zmniejsza, a jak się zmniejsza, to w końcu zniknie. Prawda, że proste?

Zadbajmy teraz jednak o kontekst.

O jakim okresie mówimy? Ano mówimy o okresie od 1979 roku, gdyż dopiero od tego czasu satelity latają nad biegunem. Innymi słowy – niedługo minie 30 lat obserwacji. Co się działo z pokrywą lodową wcześniej – nie tylko dużo wcześniej, ale nawet kilkadziesiąt lat wcześniej – nie mamy wielkiego pojęcia. Choć wiemy jedno – że była.

Cudnie. Mamy zatem klimat podlegający tysiącu cyklom o okresie 50, 200, 500, 1000 czy 10000 lat, mamy północną czapę lodową w wieku circa 3 milionów lat, zmieniającą się nieustannie wraz z powyższymi cyklami, która przeżyła kilkadziesiąt dramatycznych zmian glacjał-interglacjał, gwałtowne ocieplenia w stylu wyjścia z Młodszego Dryasu, kiedy temperatura na Grenlandii wzrosła w ciągu kilkudziesięciu lat o kilkanaście (!) stopni Celsjusza* – i mamy też Ala Gore’a ze świtą, którzy na podstawie tych 30 lat wiedzą już wszystko. Mają gotowe scenariusze, wiedzą co się stanie, kto zabił Keneddy’ego, gdzie obecnie mieszka Elvis oraz ile diabłów tańczy na czubku szpilki. Bo obserwowali sędziwy trzy-miliono-letni lód Grenlandii przez niecałe 30 lat.

Powyzłośliwiajmy się trochę za karę.

Wobec obserwacji w 2007 roku ekologiści byli nieźle ochrypnięci od panicznego wrzasku o tym, że „za rok na biegunie lodu już nie będzie!” Mainstreamowe media, jak ABC czy National Geographic, alarmowały świat. Na szczęście polarne misie nie umieją czytać i mają kiepski dostęp do TV i Internetu, bo niechybnie jednak powymierałyby. Z nerwów.

Niestety, arktyczny lód w 2008 roku spłatał zielonym histerykom brzydkiego figla i sporo urósł. Dane projektu Cryosphere Today z University of Illinois wskazują, że aż o 30% dla stycznia:

National Snow and Ice Data Center z Uniwersytetu Kolorado dla sierpnia podaje wzrost mniejszy, nieco ponad 13%:

A ja trzymam kciuki za rok 2009. I za następny, tak od razu. Dziwnie wydaje mi się, że do końca dekady koncepcja z kurczeniem się północnej pokrywy lodowej straci w ekologistycznych kręgach bardzo dużo ze swojego PR. Ciekawe, co wymyślą nowego.

No ale jednak przez te 29 lat się kurczył. Miało to głównie zaszkodzić lokalnym mieszkańcom. Zatem co na to główni zainteresowani, czyli polarne misie? W końcu w polskiej TV jeszcze niedawno w paśmie reklamowym (zgadnijcie, za czyją kasę?) emitowano dramatyczny filmik z misiem pływającym bezradnie po bezkresnym oceanie bez kawałka kry… Jak im zatem idzie wymieranie?
Otóż misiom wymieranie idzie kiepsko. Od 1970 roku (dane z wikipedii) ich populacja na Ziemi zwiększyła się – uwaga – pięciokrotnie!

Podsumowując – północna czapa lodowa ma około 3 milionów lat i w tym czasie podlegała niezliczonym cyklom, którym podlega zresztą cały czas do dziś. Globalna temperatura w tym czasie nieraz bywała i 5 stopni wyższa niż obecnie. Najbardziej dramatycznym cyklem i tak jest cykl roczny – zasięg lodu pomiędzy latem a zimą zmienia się kilkukrotnie. Misie polarne mają jako gatunek bodajże ok. 250 tys. lat, zatem też sobie jakoś radzą.

Natomiast grupka zzieleniałych dyletantów dorwała się 29 lat temu do zabawek zwanych ‘satelitami’ i się rozwrzeszczała. I jak tu traktować takich poważnie?

Nie należy zapominać jeszcze o jednym, w zasadzie kluczowym dla powyższych rozważań zjawisku. Otóż badania wykazują, że cykle, którym podlegają czapy lodowe na półkuli północnej i południowej są niejako przeciwstawne. Kiedy jedna rośnie, druga maleje i odwrotnie. Ekologiści pieniący się z powodu lodów arktycznych i znajdujący w ich redukcji niezbity dowód na ‘globalne ocieplenie’ jakoś dziwnie przemilczają to, co dzieje się na drugiej, o wiele większej czapie lodowej – tej antarktycznej. A ta akurat dokładnie w tym samym czasie, kiedy topnieje arktyczna, rośnie:

Zestawienie tych dwóch przeciwstawnych tendencji powoduje, że wizja ‘globalnego ocieplenia’ już się nie jawi jako taka bardzo oczywista. Dlatego właśnie ekologiści pieją tylko o Arktyce, Antarktykę przezornie przemilczając.

(w kwestii klimatu Arktyki polecam dodatkowo, dzieki uprzejmości blogera 'taki jeden', ten artykuł. Jest tam dość zwięźle wyjaśnione, skąd się faktycznie biorą wahania wielkosci arktycznego lodu i nie tylko).


2. Prąd Zatokowy umiera!

Wielu ludzi się martwi o Prąd Zatokowy (przez niektórych mądrze, ze skandynawska, zwany ‘Golfsztrom’, albo wręcz ‘Golfstrőm’). Niektórzy ekologiści wieszczą, że topniejące lody Arktyki mogą zaburzyć bieg tego ciepłego prądu, co miałoby dramatyczne skutki dla klimatu m.in. Europy (szacuje się, że dzięki Prądowi Zatokowemu temperatura w Europie jest o ponad 10 stopni wyższa, niż gdyby go nie było). O topnieniu było co prawda już w poprzednim punkcie, ale teraz skupmy się konkretnie na naszym ciepłym oceanicznym bohaterze.

W sumie nastraja optymistycznie, że ekologiści potrafią czasem docenić wartość takich rzeczy, jak prądy oceaniczne. W amoku biadolenia o CO2 wygląda zazwyczaj bowiem na to, że nie zdają sobie sprawy, jak dramatyczny wpływ na klimat mają właśnie owe prądy. Prądy morskie ciężko bowiem opodatkować, w przeciwieństwie do fabryk.

A wpływ mają potężny. Nie wulkany, nie lasy amazońskie, nawet nie kapitaliści czy tajne organizacje zrzeszające nafciarzy (finansujące m.in. niniejszy blog). To właśnie oceany to tak naprawdę bogowie klimatu na naszej planecie. Ekologiści za głównego boga (a raczej demona) zdają się uważać człowieka, dając mu moc panowania nad klimatem. Niestety czy na szczęście, ale tak nie jest.

Wracając do Prądu Zatokowego – pływa on sobie po naszych wodach od jakichś 3 milionów lat. 3 miliony lat? Tak, ta liczba już się pojawiła w tym wpisie. Tak, nie jest to przypadek.

Ok. 3 milionów lat temu wydarzyło się bowiem coś niezwykle istotnego dla naszego klimatu. Coś tak niezwykle istotnego, że chyba nawet bardziej istotnego niż Nobel dla Ala Gore’a w 2007 roku.

Otóż zamknął się przesmyk panamski – wąski kawałek lądu pomiędzy dwiema Amerykami, gdzie obecnie leży państwo Panama. Ten wąski kawałek lądu namieszał potwornie w cyrkulacji wód oceanicznych. Przede wszystkim zamknął połączenie między Pacyfikiem a Atlantykiem (Amerykanie niedawno przekopali co prawda tam kanał, ale jest trochę za wąski, więc nie ma obawy, klimatu nie zmieni).

Tu mała dygresja. Człowiek tak naprawdę jest w stanie wpłynąć na klimat. Nie chodzi jednak o jeżdżenie autami z silnikiem V8 czy elektrownie węglowe – chodzi o broń jądrową. Istniejący potencjał nuklearny byłby w stanie odwrócić to, co stało się 3 miliony lat temu – czyli otworzyć szeroki przesmyk między dwoma największymi oceanami. Efekt mógłby być bardzo spektakularny. W sumie przy pomocy broni jądrowej można zrobić i wiele więcej – np. spowodować zimę nuklearną. Nie jest więc prawdą, że człowiek jest takim szaraczkiem bezradnym. Póki co chyba jednak więcej daje to powodów do radości niż do niepokoju. No i nie jest to przedmiotem sporu o AGO, bo nie o atomowych naparzankach tu mowa. Koniec dygresji.

Otóż w wyniku tychże właśnie zmian w cyrkulacji oceanicznej powstał Prąd Zatokowy. Wpłynął on następnie drastycznie na klimat półkuli północnej, opady tamże i to właśnie w wyniku jego działalności utworzyła się obecna arktyczna czapa lodowa. Jest ona, pisząc w pewnym uproszczeniu, konsekwencją istnienia Prądu Zatokowego.

Dlaczego zatem mielibyśmy się martwić, że coś zakłóci bieg Prądu Zatokowego? Opady atmosferyczne, topnienie lodów czy drobne zmiany temperatury nie mają takiej mocy sprawczej. Klimat jest konsekwencją cyrkulacji wód oceanicznych, a nie ich sprawcą. To oceany rządzą klimatem. Prąd Zatokowy istniał zanim powstała czapa lodowa. Przeżył dziesiątki dużych cykli klimatycznych. Zlodowacenia i ocieplenia. Wahania poziomu morza o setki metrów.

Prąd Zatokowy sobie poradzi. Naprawdę.


3. Oceany nas zalewają!

Tu będzie krótko, bo naprawdę nie chce mi się zgłębiać tego dość niedorzecznego tematu. Generalnie według różnych źródeł poziom mórz wzrasta w tempie niecałych 2 mm na rok. Przyrost jest raczej stały, liniowy i nie skorelowany ani ze wzrostem temperatury, ani zawartością CO2 w powietrzu. Jedynym sensownym wytłumaczeniem tego przyrostu jest rozszerzalność termiczna wody – ale nie w związku z jakimś obecnym „globalnym ociepleniem”, tylko w odpowiedzi na dawne zmiany temperatury. Wody w oceanach jest bardzo dużo i reakcje na to, co się dzieje w atmosferze, zabierają warstwom głębinowym nawet setki lat. Te zmiany są marginalne – przy cyklach glacjał-interglacjał zmiany mogą przekraczać i 100 metrów (jak jest zimno, to bardzo dużo wody spada jako śnieg na lądy i tam zalega).

Gadanie zaś o zalaniu lądów, bo topią się lody na czapach lodowych, to jawna kpina z nauki na poziomie wczesnej podstawówki. Jedyne lody, jakie się topią, to te pływające po wodzie, które nie mają jak wpływać na poziom oceanów, bo byłoby to brutalne pogwałcenie prawa zachowania masy. Zresztą każdy może sobie w domu wykonać doświadczenie – nalać do naczynia wody i nakłaść tak kostek lodu, żeby pływały. Po stopnieniu lodu poziom wody nie podniesie się ani o grubość włosa.

Lody zaś, które nie pływają po wodzie, ale zalegają na lądach Grenlandii, północnej Kanady czy Antarktydy nie tylko nie topią się, ale wręcz przybierają na wadze. Nawet jak na północy czasem coś z lądu do morza skapnie, to Antarktyda ‘wchłania’ to z nawiązką.

Mam nadzieję, że co rozsądniejsi zieleńcy już akurat ten temat odpuścili, bo nawet wśród nich istnieje pewien poziom głupot, poniżej którego już głosić ich nie wypada.


4. Świat zamienia się w gorejącą pustynię!

To ciekawy punkt jest. Też nie będę się wgłębiał, poczynię tylko kilka ogólnych uwag. Sprawa jest bowiem zbyt prosta, żeby rzucać wykresami czy wyliczeniami. Nie mówiąc o tym, że aby się tego obawiać, trzeba wpierw założyć te wszystkie wcześniej obalone niedorzeczności, że jednak są prawdą. No ale znów na chwilę załóżmy, że są.

Obszary pustynne to sporo, bo jakaś 1/10 powierzchni naszej Ziemi. Fakt, że na pustyniach ciężko jest mieszkać, uprawiać rolę czy trzodę, mieć pod ręką studnię czy rzeczkę. Faktem jest też, ze pustynie są zlokalizowane w najcieplejszych obszarach Ziemi. I faktem jest, ze niektóre obszary pustynnieją, jeśli zrobi się tam cieplej.
Faktem jednak też jest, że nie wszystkie. Wszystko zależy od specyficznej cyrkulacji powietrza. Czasami są tam bujne tropikalne lasy.
Innymi słowy – ocieplenie może, choć nie musi, obszary na pewnej szerokości geograficznej zamieniać stopniowo w pustynie.

Jest jednak inny rodzaj terenów lądowych, który, podobnie jak pustynia, kiepsko nadaje się pod zasiedlanie. Też ciężko jest tam mieszkać, uprawiać rolę czy trzodę, mieć pod ręką studnię czy rzeczkę.

Ten obszar nazywa się tundra. Tyle że tundry stanowią nie 1/10, a 1/5 obszaru Ziemi. Dokładnie dwukrotnie więcej niż pustynie. I te tundry, gdyby naprawdę na Ziemi zrobiło się cieplej, stopniowo zamieniałyby się w tereny do osiedlenia przyjazne. I to już praktycznie bez wyjątku (pomijamy jakieś wysokogórskie obszary skaliste).

Zatem znacznie więcej obszarów na Ziemi nie nadaje się do zamieszkania nie dlatego, że jest tam za ciepło, ale dlatego, że jest tam za zimno. Bilans ocieplenia dla ludzi byłby raczej korzystny, niż uciążliwy, jeżeli wziąć pod uwagę osadnictwo.

Zresztą – wczoraj rano, kiedy wsiadałem do samochodu, było -23 stopnie Celsjusza. Mój samochód zapalił. Ale stanowił jakieś 30% ogółu tych, które tego ranka w mojej okolicy zapaliły, wnioskując na bazie zeznać ludzi, z którymi rozmawiałem.

Czy zatem naprawdę byłoby tak źle, gdyby na świecie zrobiło się globalnie trochę cieplej? Tak czy siak – nie ma co na to liczyć. Raczej wypada życzyć sobie, żeby nie dopadło nas zlodowacenie. Jak najdłużej. Bo one, niestety, lubią naszą planetę znacznie bardziej niż globalne ocieplenia.
---

*[źródło: S.J. Johnsen i in., Tellus 47B, 624 (1995)]  jest to też ciekawy przykład na to, że jednak współczesne zmiany temperatur są śmiesznie łagodne, mimo iż ekologiści wieszczą ich bezprecedensową szybkość. Faktem jednak jest, że wiele źródeł podaje, iż w Arktyce zmiany temperatury bywają dużo bardziej radykalne niż gdzie indziej. Ja osobiście jestem sceptyczny co do wiarygodności danych sprzed wielu lat mówiących o krótkich okresach, ale po 1. początek holocenu to jednak nie aż tak dawno, a po 2. chodzi o margines błędu. Jeśli błąd pomiarów jest w granicach 1 stopnia, to kilkunastostopniową anomalię wykryć jest łatwo. Co innego wahanie o ułamek stopnia - jak przy 'hockey stick'.

---

TO KONIEC CYKLU. DZIEKUJĘ CZYTELNIKOM ZA CIERPLIWOŚĆ.

kashmir
O mnie kashmir

...

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka